» EPIZOD 1 ● watch it

and if i seem dangerous
would you be scared?
» monster «

     Stała bez ruchu wpatrując się w mężczyznę. Nie dowierzała własnym oczom, dlatego przetarła je, ale obraz na szczęście się nie zmienił. 
Mina jednak szybko jej zrzedła. Z tym ratunkiem wiązała się nieodłączna odpowiedzialność uświadomienia Rickowi, jak bardzo świat się zmienił. I choć była z nim przez te wszystkie miesiące, nigdy nie zastanawiała się, jak mu  tym opowie. Od początku apokalipsy mężczyzna stał się jej priorytetem, chroniła go przed szwędaczami, zmieniała opatrunki, kroplówki, podawała mu leki, a nawet przynosiła świeże kwiaty i przykrywała go kocem na noc. Właśnie do niej dotarło, że przecież on nic o tym nie wie. O niczym nie pamięta.
Zanim Rick zorientował się, że nie jest w pokoju sam Wanda zdążyła go już opuścić. Zdjęła lekarski kitel i rzuciła go gdzieś w kąt. Przykucnęła na popękanych kafelkach i oparła się o ścianę. Postanowiła uciec od odpowiedzialności. Opuściła szpital szybkim krokiem i skierowała się w stronę aktualnego miejsca zamieszkania, które znajdowało się kilka domów dalej.
     Mężczyzna poprawił się na łóżku, po czym bez problemu na nim usiadł. Gdyby nie codzienne, kilkugodzinne masaże pobudzające mięśnie, teraz pewnie byłby sparaliżowany przez kolejne dni. Rick jednak nie zdawał sobie sprawy jak długo pogrążony był w śpiączce. Pamiętał jednak jak to się stało, że tu wylądował. Strzelanina za miastem, dostał dwa razy. Pierwszy w kamizelkę, drugi pocisk przebił mu płuco. Stracił przytomność zanim zdążyła przyjechać pomoc.
Po chwili poświęconej na niemiłe wspomnienia dostrzegł kwiaty. Świeże kwiaty. Zastanawiał się od kogo mogą być, kto go tu odwiedza.
   - Chłopaki z posterunku... Goździki pewnie wybierała Jenny - uśmiechnął się dotykając płatków. I być może było tak przed apokalipsą. Po wybuchu epidemii znane Rickowi kwiatki zaczęła hodować Wanda, by co jakiś czas uzupełniać wazonik o świeże egzemplarze.
Spojrzał na zegar na ścianie. Wskazówki nie poruszały się, jednak nie przykuł do tego uwagi. Zdjął rozpiętą już szpitalną koszulę i zerknął na bandaż. Czysty, świeży, zero śladów krwi. Odchylił go troszkę, by zobaczyć stan swojej rany - praktycznie cała się zdążyła zabliźnić. Teraz po raz pierwszy dotarło do niego, że mógł być w tej śpiączce dłużej niż mu się wydaje.
Wstał i zachwiał się na nogach. Przez chwilę odmawiały mu posłuszeństwa, ale poruszał nimi i mógł zacząć kuśtykać. Opuścił salę.
To co zobaczył sprawiło, że tętno znacznie mu przyspieszyło. Na korytarzu było ciemno, krew na ścianach dawno wyschła, podłoga zniszczona... I ten smród. Smród rozkładających się ludzkich ciał. Rozejrzał się powoli dookoła. Chciał kogoś zawołać, jednak nie mógł wydobyć z siebie głosu. Szybkim krokiem skierował się w stronę windy. Po drodze wyminął ciało jakiegoś policjanta, który ewidentnie pozbawiony był wnętrzności, a w jego głowie widniała mała ranka po celnym strzale. Wcisnął guzik, lecz nic się nie stało. Siadła cała elektronika. Aby się upewnić podszedł jeszcze do telefonu i podniósł słuchawkę. Cisza.
Zachowując trzeźwy umysł udał się do wyjścia ewakuacyjnego. Na klatce schodowej było tak ciemno, że nie widział już kompletnie nic. Złapał się barierki i powoli, sukcesywnie schodził na sam dół. Chwycił klamkę i otworzył drzwi. Słońce oślepiło go na kilka sekund. Był na zewnątrz.
   - Kurwa... Mać... - widok setek poukładanych w czarnych workach ciał zszokował zastępcę szeryfa. Na horyzoncie widniał rozbity śmigłowiec, a połowa szpitala była całkowitą ruiną.
Instynkt samozachowawczy kazał mu stąd uciekać. Truchtem wybiegł poza szpitalną bramę i znalazł się na środku drogi, z której dostrzegł idącego w jego stronę mężczyznę.

   - Morgan! Morgan! - krzyknęła stając w progu. Zamknęła za sobą drzwi i weszła do domu. - Morgan!
   - Wanda! - mały, czarnoskóry chłopiec podbiegł do dziewczyny i przytulił ją mocno.
   - Damien, dobrze cię widzieć - nerwowo rozglądała się dookoła - Gdzie jest twój tata?
   - Na górze. Stało się coś?
Dziewczyna bez słowa udała się po schodach na piętro. Otworzyła drzwi do dziecięcego pokoju, mężczyzna wyglądał przez okno. Odwrócił się napięcie jak tylko usłyszał, że ktoś znajduje się w pomieszczeniu.
   - Wanda, nie jesteś w szpitalu? - zaskoczył się.
   - Rick... On... Obudził się. - ledwo wydukała. - Ja... spanikowałam...
Morgan spoważniał jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Chwycił swój karabin snajperski i wyszedł z pokoju.
   - Idziemy. - rzucił na wyjściu.
Wanda czuła się pewniej w obecności czarnoskórego mężczyzny. Była pewna, że on lepiej wyjaśni policjantowi zaistniałą sytuację, wprowadzi go do nowego świata. Wyjaśni czemu tak się stało i co teraz trzeba robić, by przeżyć.
   - Damien, zostajesz. - powiedział do syna, po czym opuścił dom razem z towarzyszką.
Szli równo, obok siebie utrzymując szybkie tempo, jednak po kilku krokach zauważyli jak Rick woła mężczyznę i stoi zupełnie bezbronny na środku ulicy.
   - Rick, nie ruszaj się! - krzyknął Morgan. Policjant zwrócił na niego uwagę, jednak szwędacz, którego pomylił z żyjącym człowiekiem był już całkiem blisko. Teraz widział dokładnie jego zdeformowaną twarz, wystające kości, przekrwione oczy i przegniłą skórę. Tępo się w niego wpatrywał, aż usłyszał wystrzał i paskudna głowa eksplodowała zalewając twarz Ricka czarną krwią. Zwłoki padły na ziemię a Morgan wraz z Wandą rzucili się pędem w stronę Grimesa.
Policjant spojrzał na czarnoskórego mężczyznę.
    - Zabiłeś człowieka... - wyszeptał, po czym stracił przytomność.

    - Co z nim? - spytał Morgan wchodząc do pokoju dziewczyny.
   - Bez zmian. - westchnęła - Wydaje mi się, że szok i przemęczenie zrobiły swoje. Cud, że w ogóle może już chodzić, choć to wcale nie oznacza, że powinien owej możliwości nadużywać. - podeszła do szafy, z której wyciągnęła komplet męskich ubrań. Położyła je na etażerce obok łóżka i wróciła na krzesełko nieopodal.
   - Jakbyś miała ochotę, obiad jest gotowy. Puszkowana fasolka, dla odmiany na ciepło. - mężczyzna poklepał Wandę po ramieniu i w milczeniu opuścił pokój. Pożegnała go sympatycznym uśmiechem.
Przesiedziała tak cały dzień. Czas szybko jej zleciał, w końcu bardzo wyczekiwała aż Rick się obudzi. Tym razem przysięgła samej sobie, że cokolwiek by się nie działo to już od niego nie ucieknie.
Chcąc nie chcąc, po tylu godzinach bezczynności wreszcie zasnęła. Na dworze było już ciemno, jedynie księżyc oświetlał pokój, w którym przebywała razem z nieznajomym. Rick się przebudził późno w nocy. Mężczyzna przetarł oczy i odwrócił głowę mierząc wzrokiem całe pomieszczenie. Nic nadzwyczajnego. Tapeta w małe uśmiechnięte samolociki wskazywała bardziej na pokój dziecka, niż dorosłej dziewczyny drzemiącej na krześle. Przyglądał jej się chwilę, chciał upewnić się, że śpi. Usiadł na łóżku i spostrzegł komplet świeżych ubrań oraz szklankę wody. Chciało mu się pić i to bardzo, jednak wolał nie ryzykować. Zdjął szpitalne spodnie i bezszelestnie zmienił ciuchy. Granatowa koszula, której podwinął rękawy, czarne spodnie, ciemne kowbojki. Wszystko pasowało na niego idealnie. Teraz już nie miał wątpliwości, że były przygotowane dla niego.
Wyjrzał przez okno, ulice były nieoświetlone. Latarnie nie działały już od kilku miesięcy, jednak dla niego była to całkowita nowość. Próbował dostrzec coś w ciemnościach, ale nic szczególnego nie przykuło jego uwagi. Wpatrując się w jakiś martwy punkt chciał przypomnieć sobie jak się tu znalazł, lecz w jego głowie pojawiały się tylko przebłyski. Zrujnowany szpital, rozbity helikopter i ten dziwny mężczyzna, którego ktoś zastrzelił na jego oczach. Jego tętno znacznie przyspieszyło. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, jednak to nie ona zabiła tamtego faceta. Nigdy wcześniej jej nie widział, był tego całkowicie pewien. Powolnym krokiem zaczął opuszczać pokój, chciał to zrobić tak, by nie zbudzić nieznajomej. Jego oddech zatrzymał się na chwilę, gdy drzwi lekko zaskrzypiały przy otwieraniu. Zastygł na moment i odwrócił się, kobieta spała w najlepsze. Udało mu się niepostrzeżenie wymknąć. Zatrzymał się w połowie schodów, gdy zauważył światło na dole.
   - I jak? Wciąż się nie obudził? -usłyszał męski głos, nie był chyba tak cicho, jak mu się wydawało. Zza ściany wyłonił się czarnoskóry nieznajomy. Kojarzył go. To on zabił tego mężczyznę na ulicy, strzelił mu w głowę. Policjant nie odezwał się do niego, stał lekko osłupiały.
    - Rick, mam rację? Chodź na dół i daj sobie wszystko wyjaśnić. - Morgan wrócił do pokoju, z którego dobiegało światło, a za nim niepewnie ruszył stróż prawa rozglądając się dookoła. Kuchnia, wypchana puszkowanym jedzeniem, oświetlona świecami, okna miała zabite deskami.
   - Siadaj. - mężczyzna wskazał ręką krzesło. Usiedli w tym samym momencie, naprzeciwko siebie. - Skoro jesteś tutaj sam, a nie słychać krzyków euforii to oznacza, że wymknąłeś się Wandzie z pokoju.
   - Zabiłeś człowieka. - mruknął policjant.
   - To nie był człowiek.
   - Widziałem, na własne oczy jak...
   - To nie był człowiek, Rick. Świat się zmienił, już nic nie jest takie jak dawniej. - Grimes milczał. - To był... Szwędacz, bo tak ich teraz nazywamy. Widzisz, kiedy ty słodko spałeś sobie w szpitalu, przez prawie pięć miesięcy...
     - Pięć miesięcy? - skrzywił się, jednak tak długi czas wyjaśnił mu zabliźnioną ranę postrzałową.
   - Świat oszalał. Zaczęło się niewinnie, dziwna gorączka rozprzestrzeniała się, lecz władze utrzymywały, że wszystko jest pod kontrolą. Że nic nam nie grozi. -  Morganowi nie było łatwo o tym mówić - Wcale tak nie było, wcale. Na przestrzeni kilku tygodni całe miasta zaczęły masowo się wyludniać, wojsko zakładało obozy dla zdrowych ludzi, by ci nie zarażali się od innych. - zamilkł na chwilę i schował twarz w dłonie. - Mój przyjaciel... Na własne oczy widziałem jak mężczyzna taki jak ten, którego spotkałeś dziś na ulicy rozszarpał mu twarz. Oczywiście zmarł na miejscu, a wierz mi, sprawdziłem to. Nie masz pojęcia jak zdziwiłem się, gdy kilka dni później spotkałem go podczas poszukiwań jedzenia. Miał przegniłą skórę i brakowało mu połowy twarzy. Strzelałem do niego, kilkukrotnie... Ale on jakby nic sobie z tego nie robił. Szedł w moją stronę, a ja tak strasznie się go bałem... Dopiero strzał w głowę załatwił sprawę.
   - Pamiętam. W dzień mojego wypadku mówili w radiu o jakimś nowym wirusie... - westchnął - Nigdy bym nie pomyślał, że tak ewoluuje...
   - Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Morgan. - wyciągnął rękę ku mężczyźnie.
   - Rick Grimes, zastępca szeryfa. - uścisnął dłoń.
   - A więc, Rick, chyba nie wpakujesz mnie do więzienia za uratowanie ci życia? - zaśmiał się.
   - Nie... Chyba. - uśmiechnął się delikatnie.
   - Jutro pokażemy ci jak teraz wszystko wygląda, bo po tym co ci opowiedziałem masz mnie pewnie za jebniętego czarnucha. - policjant wyszczerzył szeroko zęby. 
   - Stan w jakim znajduje się szpital sprawia, że jakoś bardziej ci wierzę. Choć fakt, brzmi to całkiem irracjonalnie.
   - Tak... Jakby to mi ktoś naopowiadał takich rzeczy, też bym wziął go za obłąkańca. 
   - Morgan... Jak się obudziłem, nie byłem w pokoju sam. Siedziała tam jakaś kobieta, kto to?
   - To Wanda. Ona uratowała ci życie. Przez pięć miesięcy przychodziła do tego szpitala i dbała, by niczego ci nie brakowało. Czasem nawet nie wracała na noc. Opowiadała mi, że tuż po wybuchu paniki, gdy cały personel ulotnił się ze szpitala, została tam sama. Przez dwa tygodnie broniła cię przed szwędaczami ryzykując własnym życiem. Nie dziwisz się, że możesz chodzić o własnych siłach, po tak długiej śpiączce? Kilka godzin dziennie poświęcała na to, by masować twoje kończyny. Nogi i ręce. Ha! Wiesz co zaczęła robić w naszym ogródku? Hodować goździki! - zaśmiał się - Nosiła je potem do szpitala co jakiś czas, byś miał świeże kwiaty, w razie przebudzenia. - zamilkł na chwilę - Zajmowała się tobą cały ten czas.
Rick wytrzeszczył oczy nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie patrzył na swojego rozmówcę, myślami był w dziecięcym pokoiku przy dziewczynie, której zawdzięcza tak wiele. Jego zdumienie przerosło nawet Morgana, który bez słowa wstał od stołu i zostawił mężczyznę samego. 
Przesiedział w samotności kilka godzin, trawił wszystkie przekazane mu informacje. Na dworze zaczynało świtać. Panowała typowa szarówka gdy wyszedł na ogródek. Był niewielki, trochę zaniedbany, na samym końcu stały doniczki z białymi goździkami. Rick podszedł do nich z niewielkim uśmiechem na twarzy i zerwał trzy gałązki. Wrócił z nimi do pokoju dziewczyny i wstawił kwiaty do szklanki z wodą, której w końcu nie wypił.

ENDING music

[ed sheeran - give me love]

4 komentarze:

  1. hmm przzeczytałam opis a później cały epizod i muszę przyznać, że ta historia jest naprawdę niezwykła.
    zaintrygowałaś mnie szczególnie początkiem, który ma w sobie coś wyjątkowego.
    Zaciekawiła mnie historia Szwędaczy... trochę skojarzyły mi się z wampirami, ale widzę, że to coś zupełnie innego.
    Potwory wydające się być jeszcze gorsze.
    Świat Ricka po przebudzeniu jest całkowicie inny niż wcześniej.
    Po za tym co mogę powiedzieć na początek.
    Wspaniale rozwijasz sytuacje, panujesz nad opisami i dialogami. To opowiadanie ma dośc duży potencjał i jeśli tego nie zwalisz może być z tego coś naprawdę dobrego.
    Pozostaje mi życzyć ci weny i pozdrowić.

    www.pokochac-lotra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. ta oprawa muzyczna na końcu "give me love" słuchając jej razem z czytaniem aż mam ciarki na plecach. Wspaniały dodatek xp

      Usuń
    2. ojeeeny, nawet nie wiesz jak się cieszę na Twoje słowa! zawsze miałam ochotę napisać to opowiadanie i tyle lat wzbraniałam się, żeby nie zrobić z siebie głupa xD
      dziękuję baaardzo, ale to baaardzo serdecznie ♥

      p.s. hah! strasznie się cieszę, że ten dziwny pomysł z "endingiem" przypadł do gustu ♥

      Usuń
  2. Na początku chcę wychwalić szablon. Jest niesamowity, taki stonowany i ma piękne kolory.
    Nigdy nie spotkałam się z połączeniem Marvela i The Walking Dead, jednakże to co piszesz jest niezwykłe. Nie mogę się doczekać kolejnego epizodu.
    Bardzo, ale to bardzo jestem szczęśliwa, że wróciłaś na bloggera :D
    P.S. Ty dobrze wiesz na kogo czekam ;)

    OdpowiedzUsuń