» EPIZOD 2 ● get me out of hell

 
turn me into someone like you
just like you
now i'm feeling like a monster
» colours«


     Słońce było jeszcze nisko nad horyzontem, gdy obudziła się z okropnym bólem pleców. Spanie na krześle nie było najlepszą opcją, ale nie było też w najmniejszym stopniu zamierzone. Jej łóżko w nocy było zajęte, a teraz zerknęła na nie, jednak nikogo w nim nie zastała. Znaczy się, że Rick wstał. Poczuła jak jej ręce się trzęsą, a nogi zapewne by się ugięły gdyby nie siedziała. Tak strasznie wyczekiwała tej chwili, że ekscytacja zaczynała ją przerastać. Wlepiła wzrok w jakiś jeden martwy punkt i próbowała ułożyć myśli. Miała też cichą nadzieję, że policjant natknął się już na Morgana, który wyjaśnił mu co i jak.
Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się. Jakimś cudem wyjaśniła samej sobie, że powinna być szczęśliwa, a nie przerażona. Stresowała się pierwszą konfrontacją z nieznajomym, ale przecież nie mogła odkładać tego w nieskończoność. Wstała i poprawiła koszulę, przeczesała włosy palcami. Chciała wyjrzeć przez okno, jednak jej uwagę przykuły trzy białe goździki zostawione w szklance z wodą. To woda dla Ricka, czemu są w niej kwiaty? Była pewna, że nie ona je tu zostawiła.
Zeszła na dół i swoje kroki skierowała do kuchni. Przy stole siedział Damien, syn Morgana. Powitał dziewczynę szerokim uśmiechem.
   - Hej Wanda! 
   - No witam. - odwzajemniła jego uprzejmość. - Gdzie masz tatę?
  - Na zewnątrz. Uczy tego nowego jak zabijać zombiaki. - chłopiec podsunął przygotowany specjalnie dla dziewczyny talerz ze śniadaniem. Jajecznica zdążyła wystygnąć, ale nie marudziła i szybko opróżniła naczynie. - W sumie to całkiem fajny z niego koleś. 
    - Serio?  
  - Nooo, nie tak fajny jak ty, w końcu jesteś mutantem! - zaśmiała się na komplement młodzieńca. Takich słów przed apokalipsą nie zwykło się słuchać. Odmieńcy z mutagenem X byli źle traktowani, gorszeni. Ludzie się ich bali, nie ufali. Wanda miała duże szczęście, że podczas epidemii odnalazła akurat tą rodzinę. Oni całkowicie ją akceptowali, wręcz zachwycali się jej zdolnościami.
   - Dziękuję za śniadanie, idę przywitać się z resztą. - poczochrała Damienowi włosy na pożegnanie.
Wyszła na zewnątrz. Poranek wydawał się być ciepły, a ulice dziwnie spokojne. Powolnym krokiem doszła do głównej drogi i zatrzymała się wodząc wzrokiem dookoła. Natknęła się na Morgana i Ricka, którzy siedzieli na schodach sąsiedniego domu, ruszyła w ich stronę z delikatnym uśmiechem na ustach.
   - Oto i twoja wybawicielka! - zaśmiał się i poklepał policjanta po ramieniu. Mężczyzna wstał, a rozmówca poszedł w jego ślady. Morgan potruchtał do dziewczyny, zostawiając policjanta w tyle. - Dzień dobry. 
   - Dzień dobry. - wyszczerzyła zęby, jak zawsze gdy go widziała.
   - Zostawię was samych. - szepnął - I nie martw się, wszystko mu wytłumaczyłem. - odetchnęła z ulgą na jego słowa i odprowadziła go wzrokiem do domu.
Nieśmiało zerknęła na Ricka. Mężczyzna w przeciwieństwie do niej nie wydawał się być tak spięty. Stał dumnie wyprostowany, jakby chciał jej zaimponować. Pewnym krokiem ruszył w stronę dziewczyny, która chyba wrosła w chodnik. Gdy znalazł się na przeciwko niej musiała lekko unieść głowę do góry, był wysoki.
   - Hej Rick. - wydukała.
   - Witaj Wanda. - uśmiechnął się do niej szeroko. - Wierz mi, że ja też nie wiem, co powiedzieć. Mam nadzieję, że na ten moment dziękuję wystarczy.
  - Ja... Taaaak, wystarczy. Dziękuję, to odpowiednie słowo. Podoba mi się. - zastępca szeryfa zaśmiał się na jej jąkanie.
   - Może usiądziemy? - wskazał ręką schody.
   - Nie najgorszy pomysł. - z zakłopotaniem skinęła potwierdzająco głową, jak zaproponował, tak zrobili.
   - Morgan pokazywał mi, jak walczyć z tymi, jak to ich nazywacie?
  - Sztywnymi. Szwędaczami. Zombie. Choć za tym ostatnim jakoś nie przepadam, sama nie wiem czemu.
   - Faktycznie, brzmi jakoś... Dziwnie. - mruknął i zamilkł na chwilę - Opowiadał też, że potrafisz walczyć z nimi jak nikt inny.
Po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Nie było to miłe uczucie, nie chciała aby dowiedział się o tym od Morgana, bo bała się, że mężczyzna od razu ją skreśli.
   - Taaa... On czasami mówi troszkę za dużo. - warknęła po czym wstała.
   - Chyba nie uważasz, że to coś złego? - zmarszczył czoło.
   - A ty chyba nie sądzisz, że to coś dobrego? Posiadanie mutagenu X nigdy nie było świetnym przywilejem.
   - Wcale tak nie uważam.
Spojrzała na niego pełna nadziei. Może rzeczywiście nie zamierzał szykanować jej ze względu na coś, na co i tak nie ma żadnego wpływu? Ledwo dopuszczała do siebie taką myśl.
  - Nie przestajesz zaskakiwać, panie władzo. - uśmiechnęła się - Tak, potrafię walczyć ze sztywnymi, trochę lepiej niż Morgan i to prawdopodobnie jedyna rzecz, którą robię lepiej od niego. - uniosła delikatnie rękę, nad środkowym palcem pojawiła się mała czerwona kuleczka, przekładała ją sobie pomiędzy palcami. Nie zwróciła na to uwagi, jednak przez cały ten czas Rick ani na sekundę nie oderwał od niej wzroku. Ledwo zorientował się, gdy czerwony twór wystrzelił i trafił prosto w głowę szwędacza, który zakradał się w ich stronę.
   - Niesamowite.
   - Nie to jest niesamowite. - spojrzała mu głęboko w oczy. - Fascynuje mnie fakt, że dopiero co obudziłeś się z prawie pięciomiesięcznej śpiączki, świat zmienił się nie do poznania, a ty siedzisz tu ze mną, jakby w ogóle cię to nie ruszało.
   - Można powiedzieć, że trochę się spodziewałem tego. Zanim dostałem kulkę, od kilku tygodni na posterunku mieliśmy niezły burdel. Niepokojące zgłoszenia, ludzie spotykali pojedynczych... Szwędaczy na ulicy, nie wiedzieli co się dzieje. My też nie. Wtedy chyba jeszcze nikt nie wiedział, co się święci. - westchnął - W dniu wypadku usłyszałem audycję w radiu, że chyba będą ewakuować miasta, kwarantanna. Co było powodem paniki? Mogłem się jedynie domyślać.
   - Jak każdy z nas... Nikt się chyba nie spodziewał, że ten wirus rozrośnie się na taką skalę.
Rick nic nie odpowiedział, wstał.
   - Powiedziałam coś nie tak?
   - Nie, nie chodzi o to. Po prostu... Ci szwędacze, to byli kiedyś ludzie. Pewnie żyli spokojnie na tym osiedlu. Zabijacie ich, wiadomo. Trzeba przetrwać, ale może ktoś kiedyś znajdzie antidotum na to świństwo i oni wszyscy znów wrócą do normalności.
  - Rick, wierz mi. Nikomu na początku nie było z tym łatwo. Ale ty też zaczniesz robić to bez mrugnięcia okiem. Myśl, że można ich wyleczyć kiedy ci minie.
   - Mam nadzieję, że się mylisz.
  - A ja wręcz przeciwnie. - dziewczyna ruszyła przed siebie - Wróć do domu, zjedz coś i odpocznij. Daj sobie kilka dni na przetrawienie nowej sytuacji, nie próbuj dostosowywać się do tego świata na siłę.
Grimes stał chwilę w samotności myśląc nad słowami Wandy, jednak posłuchał jej rady i wrócił do domu Morgana. Dziewczyna zaś zrobiła sobie spacer główną drogą. Sprawnie likwidowała szwędaczy po drodze, żaden z nich nie miał prawa się nawet do niej zbliżyć. Spacer zajął jej więcej, niż się spodziewała. Zaszła dalej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie bała się, nie czuła lęku. Wiedziała, że jej moce pozwolą jej uporać się nawet z całą chordą.

Uderzenie kijem i mocny męski krzyk.
Roztrzaskana czaszka.
Kolejna.
I jeszcze jedna.
Odgłosy walki doszły do niej całkiem wyraźnie, gdzie wcześniej wydawało się to tylko złudzeniem. Dłonie pokryły jej czerwone płomyki, odbiła się za ich pomocą od ziemi i wylądowała na dachu jednego z domów. Bezpiecznie zsunęła się do krawędzi i zauważyła jak na jednej z posesji walczy mężczyzna. Zbliżało się do niego mnóstwo sztywnych, on jednak nie zwracał na to uwagi. Wydawał się cieszyć z sytuacji, śmiał się głośno z każdą rozwalaną głową. Jeden z szwędaczy złapał go za rękę i wgryzł się w nią. Skórzana kurtka ochroniła go przed ugryzieniem, kopnął wroga w tors i zatopił w jego czaszce kij baseballowy.
Była pod wrażeniem, nawet Morgan swoim judo tak dobrze nie walczył.
Szwędaczy zbierało się coraz więcej, wiedziała, że musi coś zrobić, bo inaczej skaże mężczyznę na śmierć. Płomienie na jej dłoniach znów się pojawiły, Wanda stanowczo zeskoczyła na dół, nieznajomy będący w ferworze walki nie zorientował się, że ktoś znajduje się za jego plecami. Teraz zorientowała się, jaki był wysoki, wyższy niż Rick. Miał chyba ze dwa metry wzrostu.
Rozpostarła ręce a przed nią pojawiła się czerwona kuleczka, taka jaką zrobiła wtedy na schodach z Grimesem. Zaciskała powoli dłonie do siebie, z każdym ruchem twór się powiększał. Gdy urósł do wystarczających rozmiarów, Wanda wyrzuciła go przed siebie. Czerwona mgła zalała wszystko dookoła niszcząc każdą głowę sztywnego, którą tylko dotknęła.
Mężczyzna zamarł. Trzymał luźno swój kij baseballowy, nietypowo owinięty drutem kolczastym i rozglądał się dookoła. Dopiero gdy się odwrócił, zobaczy stojącą za nim Wandę. Jej dłonie cały czas migotały na czerwono.
Zmierzyła go wzrokiem. To, że był bardzo wysoki zauważyła już wcześniej. Miał kruczoczarne włosy i tego samego koloru zadbaną brodę, która posiadała siwe prześwity. Ubrany był w skórzaną kurtkę, wokół szyi owiniętą bordową bandanę, oficerki i szare bojówki. Zarzucił kij baseballowy na ramię i pewnym krokiem podszedł do dziewczyny, szeroko się uśmiechał.
   - Hej... Jestem Negan.

ending music ●

[royal deluxe - i'ma wanted man]
i got blood on my hands

2 komentarze:

  1. "- Hej...Jestem Negan."
    Ja: No hej! *mruga porozumiewawczo*
    Okej. Ogarniam się xD
    Rozdział był cudowny, uwielbiam relację Wandy i Ricka, ale jestem ciekawa czy planujesz coś na linii Wanda i Negan.
    Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha! ta końcówka powstała specjalnie dla Ciebie ♥
      niestety tego zdradzić nie mogę, chociaż bardzo bym chciała... ;__;
      aczkolwiek mam wielką nadzieję, że nie zawiodę :D

      Usuń